Reklama 3 tysiące złotych na miesiąc.
Tekst powstał w ramach projektu WP Opinie. Przedstawiamy w nim zróżnicowane spojrzenia komentatorów i liderów opinii publicznej na kluczowe sprawy społeczne i polityczne.
Z Money.pl dowiedziałem się, że według Politico Komisja Europejska porzuciła plan wprowadzenia podatku cyfrowego. Nie dziwi mnie to, że określane jest to mianem "zwycięstwa Donalda Trumpa" oraz oczywiście tych amerykańskich firm, które dominują w sektorze usług cyfrowych (Meta, Apple, Google etc.).
KE rezygnuje z podatku cyfrowego? "Rodzą się pytania"
Jak widać, Unia Europejska idzie tą samą drogą, którą przed nią poszła Wielka Brytania. Tyle, że ta ostatnia zrezygnowała z podatku cyfrowego podczas negocjacji o cłach z USA, a Politico nic nie mówi o ustępstwach USA w sprawie ceł na Europę.
Nie mogę wykluczyć tego, że rezygnacja z podatku nastąpiła w wyniku negocjacji z USA i miała na celu osiągnięcie ważnych celów. Rodzą się jednak pytania. Po pierwsze: jak Komisja Europejska może rezygnować z podatku, który już istnieje w kilku europejskich krajach (Francja, Włochy, Hiszpania, Austria)? Przecież te kraje z podatku nie zrezygnują, bo ich budżety zasilane są nim w istotny sposób.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Chiny nie odpuszczą USA? "Rozpoczęła się wojna technologiczna"
Po drugie, jeśli rezygnuje się na wstępnym etapie dyskusji o cłach, to stawia się sytuacji petenta, a nie poważnego partnera. Pisząc te słowa w sobotę rano, nie wiedziałem jeszcze, że Donald Trump już wysłał Komisji Europejskiej list z nowymi cłami.
Chiny i Brazylia pokazują jak rozmawia się teraz z USA. Metoda łagodnego podejścia do dyskusji o cłach jest drogą do poważnych kłopotów. Pozbywanie się potężnego atutu w postaci podatku cyfrowego jest błędem. Przecież wystraszeni tym podatkiem szefowie amerykańskich firm naciskaliby na prezydenta USA, żeby zaoferował Unii warunki celne, które byłyby na tyle korzystne, że Komisja Europejska wtedy dopiero mogłaby podjąć decyzję o rezygnacji z podatku.
Jak rozmawiać z Trumpem?
Napisawszy to, co powyżej, zasiadłem do sobotniego obiadu. I po chwili okazało się, że Donald Trump już się obudził (sześć godzin różnicy czasu) i zadecydował, iż USA nałożą 30-proc. cła na dobra importowane z Unii Europejskiej i Meksyku od 1 sierpnia. Mało tego, prezydent Trump poinformował też we wpisie, że jeśli Unia Europejska albo Meksyk nałożą cła odwetowe na USA, to "nieważne o jaką liczbę je podniesiecie, odpowiemy kolejnymi 30 proc.".
I tak kończą się dyskusje z tymi, którzy zachowują się na rynku jak chuligan w szkole. Ominę zgrabnym łukiem nienawidzone stwierdzenie "a nie mówiłem?" i zastąpię je przypomnieniem, że od wielu tygodni ostrzegałem. Donald Trump nienawidzi Unii Europejskiej i uważa, że Unia powstała po to, żeby "zniszczyć USA".
Jak więc mogła powstać umowa (zapowiadana przez USA i Komisje Europejską od wielu dni), która będzie korzystna dla obu stron? Nie mogła. Poza tym, im wyżej rosły indeksy na Wall Street, tym większa była pewność prezydenta Trumpa, co musiało zaowocować groźnymi ruchami.
Wtedy dyskusja na temat umowy handlowej rozpoczęłaby się na poważnie. Czy Komisja Europejska jest zdolna do takiego ruchu i na chwilę zapomni o francuskich i włoskich winach czy oliwie? Jakoś w to wątpię, ale według mnie to jedyna droga do porozumienia z USA.
Piotr Kuczyński, główny analityk domu inwestycyjnego Xelion