"Dawniej zwycięzca Wimbledonu był niekoronowanym, ale bezapelacyjnym królem tenisa, swego rodzaju mistrzem świata" — pisał lata temu Wiktor Osiatyński w reportażach z londyńskiego turnieju z lat 70. wydanych w tomie "Wembley, Wimbledon". Od tamtej pory sporo się zmieniło, ale londyński turniej zachował wyjątkowość, splendor i prestiż wychodzące daleko poza sport. Widać je nie tylko po zainteresowaniu mediów z całego świata, ale także po składzie sław filmu, muzyki, kultury, polityki zasiadającej na trybunach kortu centralnego.
Wimbledon to Oscar i lot w kosmos w jednym. Szczyt wyższy niż Mount Everest, bo tam może się dziś dostać każdy, kogo na to stać. Wimbledon to turniej-legenda, sportowy monument, unikatowy, przez lata niedostępny dla polskiego sportu klejnot.