– Do trzydziestki szło mi jak po grudzie – ciężko wzdycha Karolina (39 l.). – Jeden nieudany związek, jedna praca dorywcza za drugą. I zero stabilizacji. Rodzina daleko, więc musiałam jakoś przetrwać w wielkim mieście, aby nie wracać z podkulonym ogonem w rodzinne strony i nie przyznawać się do porażki życiowej przed bliskimi. Z zazdrością patrzyłam na koleżanki, jak robią karierę w pracy i na ich udane związki. I pytałam samą siebie, co jest ze mną nie tak.
Po trzydziestce życie przyśpieszyło. A czas, aby coś osiągnąć, zaczął się kurczyć. – Trochę jak u Kopciuszka, który wie, że może tańczyć na balu tylko do północy, bo gdy wybije sądna godzina, czar pryśnie i wróci szara rzeczywistość. Mnie się poszczęściło, bo zanim zegar biologiczny pokazał, że już na wszystko za późno, poznałam Toma – opowiada Karolina.