Adam Sikorski, prezes Grupy Unimot: Jeśli sytuacja geopolityczna będzie zmierzać ku pokojowi w Ukrainie i zakończeniu wojny, to kierowcy jeszcze długo będą beneficjentami spadku cen paliw na stacjach w Polsce. Do 5 zł za litr benzyny w naszym kraju już raczej nie wrócimy, o ile nie będzie naprawdę globalnego zamieszania na rynkach surowcowych. Możliwy jest spadek do 50 gr w stosunku do dzisiejszych cen paliw.
Do jakich poziomów może zatem spaść cena ropy?
Dzisiaj ropa naftowa utrzymuje się w granicach 63-66 dol. za baryłkę. Myślę, że poniżej 55 dol. jej cena nie spadnie, bo trzeba pamiętać o kosztach wydobycia, które na przykład w Stanach są wysokie. Zresztą, zestawianie dzisiejszych notowań tego surowca z wartościami historycznymi to błąd. Mamy tak wysoką inflację na świecie w ostatnich pięciu latach, że dzisiejsza baryłka za 66-70 dol. jeszcze 10 lat temu kosztowałaby 40 dol.
Dlatego nie wyobrażam sobie, zwłaszcza w Stanach, aby cena ropy zeszła do poziomu 55 dol. Chyba że rzeczywiście nastąpiłby powrót ropy rosyjskiej i próba odebrania części rynku na przykład Arabii Saudyjskiej. Pamiętamy sprzed kilku lat, jak zagrali mocno, wprowadzając 10-dolarowy dyskont cenowy w stosunku do ropy Brent, żeby wywrzeć presję, zwłaszcza na producentów amerykańskich. Saudyjczycy potrafią tak mocno grać, jeśli widzą taką potrzebę.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Zobacz także:
Benzyna E5 vs. E10 - bez panikowania oraz propagandy
Myśli pan, że powrót do kupowania rosyjskiej ropy jest możliwy po zakończeniu wojny?
Dla Rosjan najważniejszy jest eksport gazu, ropa oczywiście jest ważna, ale nie aż tak krytyczna. Polska zamieniła ropę rosyjską na pochodzącą z Arabii Saudyjskiej i Norwegii. Udział importu ropy z USA wciąż jest bardzo mały, poniżej 10 proc. w polskim miksie paliwowym. Gdybyśmy chcieli przypodobać się Trumpowi, łatwo moglibyśmy zwiększyć import ropy ze Stanów. Niemiecka rafineria w Schwedt na przykład kupuje więcej amerykańskiej ropy niż my. Jestem w stanie sobie wyobrazić powrót rosyjskiej ropy do Europy. Trudniej będzie z rosyjskim gazem, ale z kolei to Gazprom dla Putina jest taką perłą w koronie. I jemu będzie najbardziej zależeć na eksporcie gazu.
Zwłaszcza że w obliczu sankcji ropę łatwiej było Rosjanom "przefarbować" dzięki wydłużonej logistyce. Mówię o transportach do Chin, Indii, Brazylii i gdziekolwiek indziej, żeby stamtąd ją odsprzedawać dalej. W przypadku gazu to już nie takie łatwe - jeśli nie ma "rury", to nie ma go dokąd wysłać. Cała ta układanka jest bardzo skomplikowana.
Rosja głośno akcentuje konieczność zdjęcia z niej zachodnich sankcji. Nic dziwnego, bo kraj ten 40 proc. swojej gospodarki przestawił w tryb wojenny. I gdyby teraz tę machinę z dnia na dzień zatrzymać, to Rosji grożą ogromne społeczne problemy. Z perspektywy paliw dla nas ważniejsze jest jednak to, co wydarzy się na Białorusi. Mają dwie rafinerie - Mozyrz i Nowopołock, które są znacznie bliżej nas niż rafinerie rosyjskie.
Przed wybuchem wojny z 2022 r. dla przemysłu paliwowego Białorusi to Ukraina była rynkiem zbytu numer jeden, a Polska - numerem dwa. Zakończenie wojny w Ukrainie i zdjęcie sankcji z Rosji i Białorusi może sprawić, że rynek paliwowy w regionie będzie "ustawiał się" od nowa. A to będzie powodowało presję na spadek cen.
Jeszcze nie tak dawno było widmo ropy naftowej po 100-120 dol. za baryłkę. Co musiałoby się stać, aby powróciło?
Takie ryzyko pojawiło się, gdy w powietrzu wisiała groźba zablokowania cieśniny Ormuz. Widzieliśmy odbicie, ale później spadek kursu surowca. Rynek ropy naftowej jest słaby - ja go nie oceniam pod kątem spadków, tylko gdzie jest "sufit", którego notowania nie mogą przebić. Wszystkie takie mocne punkty, wydarzenia na osi czasu, powodują podbicie kursu do 84-87 dol., ale notowania nawet nie zbliżyły się do 100 dol. za baryłkę.
Skoro nawet wojna między Iranem i Izraelem tego nie spowodowała, to nie wiem, co by się musiało stać, żeby ropa podrożała do 100 dol. Chyba tylko rosyjska agresja na inny kraj w Europie. Myślę, że nie bez powodu w gronie europejskich przywódców w Waszyngtonie był też prezydent Finlandii.
Jaki jest mechanizm reakcji cen ropy na gwałtowne wydarzenia i jak szybko przekłada się to na ceny paliw na stacjach w Polsce?
Naturalne jest to, że ceny szybciej rosną, niż spadają. Z tego względu, jeśli od jutra mamy kupować paliwa drożej, to ten wzrost jest przekładany na ceny detaliczne, bo nie możemy dokładać do biznesu. W hurcie, zarówno gdy mówimy o cenie spot (czyli bieżącej cenie rynkowej - przyp. red.) Unimotu, ale też Orlenu czy Saudi Aramco, ta reakcja jest natychmiastowa, z dnia na dzień - tak w górę, jak i w dół.
Z kolei operatorzy stacji mogą zarządzać marżą i w momencie skokowych wzrostów na rynkach amortyzować ich skutki, schodząc z niej. Przyjmijmy, że przykładowo marża oscyluje około 40 gr na litrze, jednak potrafi spaść do 15-20 gr. Ktoś może powiedzieć, że spadek o 20-25 gr to nie jest dużo, ale mówimy o nawet 50 proc., a to naprawdę olbrzymia wartość. Dlatego, gdy później ceny ropy i paliw spadają, obniżki na stacjach pojawiają się z pewnym opóźnieniem – część różnicy jest wykorzystywana do odbudowy marży, tak aby pokryć koszty prowadzenia stacji i zabezpieczyć ryzyko cenowe. To naturalny mechanizm, który działa w całej branży.
Donald Trump, Rosja, Bliski Wschód. A jaki wpływ na ceny ropy ma jeszcze OPEC?
OPEC cały czas jest czynnikiem bardzo mocno cenotwórczym. Dziś największymi rywalami na rynku ropy naftowej są Rosja i Arabia Saudyjska. I prędzej czy później będą ze sobą rywalizować o rynki. W odniesieniu do OPEC zaprzestano używania określenia "kartel", choć to de facto jest kartel. Na żadnym innym rynku nie ma takiej regulacji podaży. I jestem przekonany, że tam jeszcze dojdzie do tarć. Taka Arabia Saudyjska ma dziś jeden z największych wolumenów wydobycia surowca i najniższe koszty, w pewnym momencie może tupnąć nogą i zagrać va banque – na przykład obniżyć cenę do 20 dol. za baryłkę, żeby sprawdzić, kto wytrzyma.
Co z największymi rynkami, czyli Stanami Zjednoczonymi i Chinami? Pierwszy potrafi wpływać na popyt tym, czy rozpoczyna się sezon podróży, a drugi potrzebuje coraz mniej konwencjonalnego paliwa, bo mocno przechodzi na elektromobilność.
Pamiętam swoją wizytę w Chinach sprzed ponad 20 lat – na głównych ulicach Pekinu samochodów w ogóle było mało, a jeśli już, to passaty, a nawet Poloneza i Malucha można było zobaczyć, pamiętającego jeszcze lata 80. XX wieku.
Królowały rowery i skutery. Potem nastąpił boom – wycofali z ulic stare samochody i liczba aut sięgnęła ponad 300 mln szt. Ale to też nie jest wyłącznie trend wzrostowy, bo są dane pokazujące wzrost sprzedaży aut elektrycznych, a co za tym idzie - spadek popytu na auta spalinowe i w efekcie na paliwa. Symbolicznym przełomem był lipiec 2024 roku. Wtedy po raz pierwszy w Chinach auta elektryczne i hybrydowe sprzedały się lepiej niż samochody spalinowe, osiągając 51,1 proc. rynku – co oznacza wzrost o 15 punktów procentowych w porównaniu do roku 2023.
Są już dane pokazujące, że szczyt zużycia ropy naftowej w Chinach jest od około dwóch lat za nami. Oprócz ofensywy w autach elektrycznych bardzo mocno poszli w zastosowanie LNG w transporcie ciężkim. I ten spadek popytu na ropę to jest około 3-4 proc. rocznie. To może wydawać się niedużo, ale jest to proces nie do zatrzymania.
W Stanach Zjednoczonych już coraz mniej odczuwamy to, że jest "sezon benzyny", czyli wakacje i masowe podróże Amerykanów. Wtedy benzyna i z Europy płynęła za Atlantyk – kto mógł, to eksportował. A zimą z kolei do USA płynął olej opałowy. Dzisiaj ten efekt jest w zasadzie nieodczuwalny.
Dużo się mówi o odbudowie Ukrainy w kontekście budownictwa, infrastruktury, połączeń lotniczych. A jak będzie wyglądać zapotrzebowanie na paliwa i jego dostawy?
Ukraina po wojnie to nie będzie ten sam kraj, co przed wojną. Mieszkało tam 40 mln obywateli, a dziś prognozy mówią, że populacja spadnie do 25 mln osób. Zarówno ze względu na poniesione ofiary, ewentualne straty terytorialne , ale też tych emigrantów, którzy po wojnie nie będą chcieli wrócić. Popyt na paliwa będzie więc na pewno wyższy niż obecnie, ale daleki od tego, co było kiedyś. I z tej perspektywy szlaki dostaw paliw do Ukrainy będą kluczowe.
Po pierwsze, możliwości produkcji własnej – Ukraińcy mają ambicje, żeby rafineria w Krzemieńczuku znów pracowała. Historycznie to był potencjał nawet 18 mln ton, więcej niż w Rafinerii Płockiej. Ona w rzeczywistości nigdy tyle nie wyprodukowała, w najlepszych czasach dochodziła do 10-12 mln ton, ale to były lata 90. XX wieku. Dzisiaj ta rafineria stoi. Nie tak dawno była znów mocno ostrzelana. Jedni mówią, że to przestój na kilkanaście miesięcy, inni - że na kilka lat. Ukraińcy mają swoją ropę i z pewnością będą dążyć do tego, żeby mieć produkcję własną.
Po drugie, kierunkiem zaopatrzenia dla Ukrainy w ropę będzie Morze Czarne. Mają bardzo dobre terminale, zdolne do przyjmowania dużych tankowców. Bliski Wschód i Indie wypychają dużo oleju napędowego do Europy, więc to naturalny krok.
Po trzecie, dla Polski ewentualnie może zostać zaopatrzenie zachodniej części Ukrainy. Zakładając, że ropa z rafinerii na Białorusi nie wróci na rynek ukraiński, to może być wyzwanie dla Polski. Dziś polskie firmy paliwowe i logistyczne znajdują się w nietypowym dla siebie układzie, bo nigdy wcześniej nie sprzedawaliśmy paliw na Ukrainę w takich ilościach. Każdy transport ropy przez terminale nad Morzem Bałtyckim, przeładunek i transport koleją, potem w Medyce przeładunek z wagonów z wąskim rozstawem osi na "szerokie tory", to wszystko kosztuje. To jest dodatkowo minimum 15 dol. za każdą tonę. I po wojnie możemy przestać być konkurencyjni.
Jak to wpłynie na działalność Unimotu w Ukrainie?
Nie mamy swojej rafinerii, więc kierunek, z którego pochodzi paliwo, które sprzedajemy, to dla nas kwestia wtórna. Oczywiście, najlepiej jest nam działać w tym "korytarzu" polskim, bo wykorzystujemy nasze bazy paliwowe, naszych przewoźników. Ale my od 2018 r. działamy w Ukrainie i mamy tam biuro, a nie tylko przedstawicielstwo. Prowadzimy tam regularną działalność gospodarczą. Poruszamy się też biznesowo w regionie Morza Czarnego i to nie będzie dla nas problem, ale ten korytarz zachodni jest dla nas dużo wygodniejszy.
Na pewno będziemy chcieli dalej działać na ukraińskim rynku, bo to dla nas również dywersyfikacja biznesu i bardzo poważny rynek.
Zdecydowanie jest to game changer i trudno nie dostrzegać jego znaczenia – ignorowanie tego faktu oznaczałoby sprowadzanie pojęcia "niezależności energetycznej" do pustego sloganu. Do największego złoża w Norwegii też było kilka podejść, ostatnim razem Statoil pomylił się zaledwie o 6 m. Nie dowiercił się do pokładów ropy i trzeba było wiercić jeszcze raz, nieco dalej. Ukraińcy też wrócili do badania swoich złóż i mają dużo trafień, szczególnie w zachodniej Ukrainie.
Uważam, że w Polsce mamy jeszcze bardzo dużo w tym temacie do zrobienia. Dlaczego z łupkami u nas się nie udało? Rewolucja łupkowa w USA zaczęła się trochę wcześniej, a u nas dodatkowo – jeszcze zanim pojawiły się sukcesy w poszukiwaniach – nałożono nowe obciążenia podatkowe. Amerykańskie firmy szybko uznały, że bardziej opłaca im się inwestować u siebie. Gdzie oni są dzisiaj z wydobyciem, a gdzie my? W Polsce wciąż istnieje wiele barier administracyjnych, które hamują rozwój tego segmentu. Wiem jednak, że zagraniczne koncerny monitorują sytuację i interesują się Polską – czyli jednak wierzą w nasze zasoby.
Cały czas mówimy o bezpieczeństwie energetycznym Polski. I przydałoby nam się więcej zasobów własnych. Do tego niezbędne są jednak zmiany w prawie, bo obecnie odstrasza ono zagranicznych inwestorów.
Tymczasem to nowe złoże to naprawdę bardzo ważna rzecz. Przecież tę ropę i gaz najpierw znaleźli Niemcy po swojej stronie, tylko ekolodzy nie pozwolili im na wydobycie. My jako Unimot nie zdecydowaliśmy się w to wejść, bo uważam, że to jeszcze nie ten etap, aby podejmować takie ryzyko, ale w przyszłości? Nie mówię "nie".
A co konkretnie należałoby zmienić?
Kwestia dostępu do koncesji, bardzo wysokich opłat. Trzeba stworzyć odpowiedni klimat wokół takich inwestycji. Wszyscy najwięksi gracze na świecie działają w podobny sposób – dywersyfikują ryzyko, zapraszając inne firmy do współpracy, a w Norwegii jest to wręcz obowiązek. Tam nie jest tak, że ktoś samodzielnie dostaje jedną koncesję. Może mieć maksymalnie 75 proc. To jest fantastyczny system, który zmusza do współpracy, większej wydajności, a poza tym dywersyfikuje ryzyko. U nas jest inaczej. Dlatego liczę na zmiany w tym zakresie.
Jest tyle miejsc na świecie, gdzie ci, którzy potrafią wiercić, mogą to robić, więc jak nie będzie w Polsce klimatu, to tu po prostu nie przyjdą.
Mówiło się o tym, że ropa naftowa skończy się za 100 lat, albo nawet za 50. W świetle informacji o nowych złożach należałoby takie prognozy włożyć między bajki?
Gdybyśmy dzisiaj odkopali w archiwach gazety z lat. 80., to przeczytalibyśmy, że ropa naftowa skończyła się już dawno. Ja nie zaryzykuję "wróżenia", na jak długo nam jeszcze zostało ropy naftowej, bo takie odkrycia, jak na Bałtyku, pokazują, że zasoby jeszcze są dostępne. Dotychczasowe prognozy nie się sprawdziły kompletnie.
Rozmawiał Marcin Walków, dziennikarz i wydawca money.pl