- Aby móc budować oparte na fundamentach prawdy i dobrych relacji partnerstwo, musimy załatwić kwestię reparacji od państwa niemieckiego, których jako prezydent Polski domagam się jednoznacznie dla dobra wspólnego - mówił na Westerplatte w 86. rocznicę wybuchu II wojny światowej Karol Nawrocki. - Reparacje nie będą alternatywą dla historycznej amnezji, ale Polska jako państwo przyfrontowe, jako najważniejsze państwo wschodniej flanki NATO potrzebuje i sprawiedliwości, i prawdy, i jasnych relacji z Niemcami, ale potrzebuje też reparacji od państwa niemieckiego - dodał prezydent.
Choć uważam, że początek prezydentury Nawrockiego jest katastrofalny, a podejmowane przez niego próby prowadzenia alternatywnej polityki zagranicznej uznaję za sprzeczne z interesem Polski, w sprawie zadośćuczynienia w dużej mierze się z nim zgadzam. Ta kwestia zbyt długo rzuca długi cień na wzajemne relacje, więc w również w interesie Niemiec jest załatwienie jej w duchu „sprawiedliwości i prawdy”.
Więcej nawet, bez zadośćuczynienia trudno będzie wyobrazić sobie prawdziwe „partnerstwo” i „jasne relacje” z Niemcami bez względu na to, kto będzie rządził w Warszawie. Powtarzanie, że sprawa reparacji jest załatwiona z punktu widzenia prawa, bo Polska zrzekła się reparacji w czasach PRL (co przypomniał w maju kanclerz Friedrich Merz), dowodzi braku wrażliwości w kwestii, która wymaga niezwykłego wyczucia i politycznej empatii.
#Nigdywiecejwojny to za mało
1 września to niełatwy dzień dla niemieckich dyplomatów w Polsce. W rocznicę napaści na Polskę ambasadorowie Republiki Federalnej biją się w piersi – głównie na mediach społecznościowych. Zrobił to też nowy ambasador Niemiec w Warszawie Miguel Berger. „Dziś upamiętniamy atak Niemiec na Polskę 86 lat temu. Ta data to początek straszliwej, wyniszczającej wojny, która przyniosła niezmierzone cierpienia polskiej ludności. Niemcy uznają swoją historyczną odpowiedzialność za zbrodnie II wojny światowej. #nigdywiecejwojny, #niewieder” - napisał w serwisie X, dodając zdjęcie spuszczonych do połowy flag przed ambasadą Niemiec w Warszawie.
Do wpisu Bergera trudno się przyczepić - mieści się w kanonie niemieckiej „dyplomacji wstydu”, choć jest mocno rytualny. Bywały bowiem wpisy idące dalej, jak chociażby ten z 1 września 2021 r., którego autorem był Arndt Freytag von Loringhoven: „Dzisiaj przypada 82. rocznica napaści Niemiec na Polskę i rozpoczęcia wywołanej przez Niemcy II wojny światowej. W smutku i ze wstydem w obliczu milionów ofiar zbrodni niemieckich wszystkie przedstawicielstwa Niemiec w Polsce opuściły dzisiaj flagi do połowy masztu" - pisał ówczesny ambasador. Oczywiście, działo się to w czasach, gdy w Polsce rządził PiS, który zinstrumentalizował historię do celów politycznych. Co więcej, fakt, że ojciec von Loringhovena jako oficer Wehrmachtu przebywał w bunkrze Hitlera w Berlinie, doprowadził do kryzysu w relacjach Warszawy z Berlinem - partia Kaczyńskiego blokowała przez jakiś czas jego nominację ambasadorską.
Być może dlatego von Loringhoven wykazywał się zdwojoną wręcz wrażliwością i empatią w sprawach historycznych ran. Zaryzykowałbym nawet tezę, że był ambasadorem najbardziej otwartym na kwestię reparacji.
Jego następca Thomas Bagger (ambasador od 13 lipca 2022 r. do 19 lipca 2023 r.) był w tym względzie twardy jak stal. O reparacjach rozmawialiśmy w marcu 2023 r. - Jak wielokrotnie już powtarzaliśmy, ta sprawa jest zamknięta z punktu widzenia prawa, choć moralnie zamknięta nigdy nie będzie. Mam pytanie do polskiego rządu – czy wystawianie nowych rachunków za stare rany jest najlepszym sposobem na osiągnięcie lepszego sąsiedztwa między Polakami a Niemcami? - pytał.
Kiedy z kolei ja zapytałem go, czemu rząd niemiecki tak bardzo bardzo boi się rozpoczęcia negocjacji w sprawie reparacji, odparł: - Jeśli chodzi o reparacje, nie ma o czym rozmawiać. Niemiecki rząd nie boi się negocjacji, ale uważa, że nie ma czego negocjować. Będziemy dalej upamiętniać ciemną część naszej historii z przekonaniem, że to prowadzi do dobrego sąsiedztwa. Można mieć jednak wspólną, europejską przyszłość albo reparacje w stylu wersalskim [nałożone na Niemcy po I wojnie światowej – red.]. Nie da się mieć obu tych rzeczy naraz.
Przemilczenie kwestii zadośćuczynienia i przyznanie się do „historycznej odpowiedzialności” przez ambasadora Bergera to absolutne minimum. Powiedziałbym nawet, że to krok wstecz. Zwłaszcza, że sprawa odpowiedzialności finansowej była przedmiotem rozmów premiera Donalda Tuska z poprzednim kanclerzem Olafem Scholzem i obecnym Friedrichem Merzem. Wnioskuję z tego, że Urzędzie Kanclerza Federalnego oraz Auswärtiges Amt (Federalnym Ministerstwie Spraw Zagranicznych) zapadła decyzja, żeby w tej kwestii zachować strategiczne milczenie, aż do władzy dojdzie znów PiS. Wtedy bowiem niemiecki rząd będzie mógł wrócić do racjonalnego argumentu, że żądania Polaków są na tyle absurdalne, że nie sposób ich spełnić.
PiS „zaminował” kwestię reparacji
W styczniu 2024 r. zwrócił na to uwagę w wywiadzie dla „Newsweeka” niemiecki historyk Peter Oliver Loew, dyrektor Deutsches Polen-Institut – Instytutu Spraw Polskich w Darmstadt. Rozmawialiśmy wówczas o „rachunku” na 6 bln 220 mld zł tytułem reparacji wystawionym Niemcom przez PiS głównie w celach polityczno-propagandowych. Historyk i wielki przyjaciel Polski skomentował to w następujący sposób: - Żądaniem ogromnych reparacji PiS świadomie zatruło stosunki polsko-niemieckie. Partii Kaczyńskiego bardzo zależało bowiem na stworzeniu z Niemiec wroga Polski na wszelkich możliwych frontach. Kwota reparacji była absurdalnie wysoka – żaden niemiecki rząd nie byłby w stanie jej spłacić. Groziłoby to zniszczeniem demokracji w Niemczech, a co się za tym kryje, dojściem do władzy populistów z prawa i lewa. Rząd Morawieckiego nie dał więc władzom w Berlinie żadnych szans na pozytywną odpowiedź w sprawie reparacji.
Loew zwracał wówczas uwagę, że zmiana rządu w Polsce stwarza szansę, by pochylić się nad tą kwestią na nowo i znaleźć jakieś kompromisowe rozwiązanie: - Możemy razem spróbować wyliczyć zarówno szkody, jakie wyrządziły Polsce Niemcy w czasie II wojny światowej, jak i kwotę reparacji, odszkodowań i innych świadczeń do tej pory wypłaconych jej przez oba państwa niemieckie. Warto to zrobić, by przekonać się, jak naprawdę wygląda wojenny bilans.
Apelu szefa Deutsches Polen-Institut nikt nie wysłuchał, ale kanclerz Olaf Scholz podjął próbę rozwiązania kwestii finansowego zadośćuczynienia. Niestety, zrobił to w nieporadny sposób, więc gest, który miało doprowadzić do zamknięcia całej sprawy, jeszcze bardziej wszystko pogmatwał.
Bardzo dobrze Loew wytłumaczył to w kolejnym wywiadzie dla „Newsweeka”, który zrobiłem w maju 2025 r. tuż przed pierwszą turą wyborów prezydenckich w Polsce: - Scholz przyjechał do Tuska z konkretną propozycją, ale okazało się, że 200 mln euro to zbyt mało znaczący gest, więc polski rząd tego nie przyjął. Pytanie, czy udałoby się, gdyby Merz zaproponował teraz miliard euro? Obawiam się, że obecny rząd też by tego nie przyjął, bo PiS ogłosiłoby natychmiast, że oni domagali się od Niemców biliona, a Tusk zadowolił się miliardem. Partia Kaczyńskiego tak skutecznie zaminowała kwestię zadośćuczynienia za wojnę, że chyba żaden rząd, ani polski, ani niemiecki, nie będzie już w stanie dojść tu do porozumienia. Każda suma będzie z powodów politycznych za mała dla strony polskiej. Może więc już lepiej w ogóle nie rozmawiać o kwotach, lecz skupić się na konkretnych projektach, np. związanych z bezpieczeństwem Polski i Europy? Formą zadośćuczynienia mogłaby być wspólna fabryka zbrojeniowa albo jakiś projekt w ramach Tarczy Wschód, ale także szpital albo infrastruktura medyczna sfinansowana przez Niemcy.
Podpisuję się pod propozycją dyrektora Deutsches Polen-Institut. W tę stronę idą zresztą oczekiwania strony polskiej. Pod koniec maja rozmawiałem o tym z szefem MSZ Radosławem Sikorskim. - Postulujemy rozwiązanie składające się z trzech elementów. Po pierwsze, oczekujemy na gest finansowy wobec żyjących ofiar II wojny światowej – coś, co pokaże, że Niemcom jest wstyd za przeszłość. Drugi element to upamiętnienie, ale miejsce na pomnik polskich ofiar w Berlinie już mamy, i to przed budynkiem Reichstagu. Trzeci powinien być doceniony po obu stronach granicy: uważam, że największym zagrożeniem dla obu krajów są iskandery, których wyrzutnie znajdują się w okręgu królewieckim. Można by więc stworzyć wspólny system obrony przeciwrakietowej - mówił szef MSZ.
Reparacje? Pat zamiast nowego otwarcia
Nie wiem czy, a jeśli tak, to jak strona niemiecka odpowiedziała na oczekiwania polskiego rządu w sprawie zadośćuczynienia za II wojnę światową. Myślę, że z powodu napięcia wokół zawracania nielegalnych migrantów z Niemiec do Polski i przywrócenia kontroli na granicy Tusk z Merzem w ogóle o tym nie rozmawiają. Zapowiedziane przez obu liderów w Warszawie w maju „nowe otwarcie” w relacjach okazało się w dużej mierze falstartem. Opozycja w obu krajach wykorzystuje migrację do walki z rządem, więc Merz i Tusk dbają przede wszystkim o to, by pokazać, że radzą sobie z tym w dużej mierze nadmuchanym do granic absurdu problemem. Starając się osłabić AfD, kanclerz Niemiec nie baczy na to, że stawia Tuska w trudnej sytuacji. Z kolei Tusk czując gorący oddech PiS i Konfederacji na plecach, musi pokazać, że nie jest „kamerdynerem Niemiec”, o co nieustannie jest oskarżany. W rezultacie Polska i Niemcy oddalają się od siebie w momencie, w którym z powodu korzystnego układy politycznego po obu stronach Odry i Nysy powinny się do siebie zbliżyć i załatwić wszystkie problematyczne kwestie.
Podsumowując, owszem, PiS „zaminował” kwestię zadośćuczynienia za II wojnę, ale trzymając się poetyki metafory prof. Loewa można powiedzieć, że ani Tusk, ani tym bardziej Merz nie chcą wysłać na to pole minowe saperów. Polski premier ma zbyt wiele problemów wewnętrznych, więc nie uznaje kwestii zadośćuczynienia za priorytetową. Z kolei kanclerz najwyraźniej doszedł do wniosku, że załatwienie kwestii zadośćuczynienia nie opłaca mu się z punktu widzenia polityki wewnętrznej. Projekt niemieckiego budżetu na 2026 r. zakłada rekordowe wydatki na inwestycje, infrastrukturę oraz Bundeswehrę. W tej sytuacji przyznanie Polsce nawet 200 mln euro skończyć mogłoby się wielką awanturą.
Taka polityka jest zrozumiała z punktu wiedzenia interesu politycznego CDU/CSU, ale nie da się wytłumaczyć w szerszym wymiarze relacji dwustronnych. Zadośćuczynienie nie jest bowiem „urojonym problemem” Kaczyńskiego. Nie tylko PiS, ale większość Polaków oczekuje od Niemiec konkretnego zadośćuczynienia, a nie tylko pomników. Co więcej, z tego powodu Polska i Niemcy nie podjęły nawet próby wynegocjowania nowego traktatu o współpracy, choć takowy kilka miesięcy temu Polska podpisała z Francją, a nowy traktat o współpracy obronnej z Wielką Brytanią jest mocno zaawansowany.
Już rok temu Arndt Freytag von Loringhoven mówił mi, że czas wybiec w przyszłość i pomyśleć o nowym traktacie między Polską a Niemcami: - Traktat o dobrym sąsiedztwie i przyjaznej współpracy został podpisany w 1991 r. w czasach wyjątkowo asymetrycznych relacji między nami. Polski nie było wtedy jeszcze ani w UE, ani w NATO, więc w traktacie poświęcono sporo miejsca kwestii granicy i mniejszości. Teraz jesteśmy równorzędnymi partnerami w Europie. Praca nad nowym traktatem pozwoliłaby obu stronom skupić się na znalezieniu rozwiązania trudnych problemów i kwestii, o których wcześniej rozmawialiśmy – historii, wspólnej przyszłości w Europie i bezpieczeństwa. To wszystko mogłoby stać się częścią tego dokumentu. Niemcy i Polska przypieczętowałyby nowy okres współpracy w ramach partnerstwa na równych prawach.
I trudno się z von Loringhovenem nie zgodzić.