Amerykańskie wojsko zgromadziło nadzwyczajnie duże siły w rejonie Karaibów. Oficjalnie chodzi o zwalczanie karteli narkotykowych, o których wspieranie czy wręcz kierowanie jednym z nich Biały Dom oskarża dyktatora Wenezueli. Ten mobilizuje bojówki i zapewnia, że będzie nieugięty.

Rosnące siły wojska USA w regionie to kwestia ostatnich kilkunastu dni. Chodzi przede wszystkim o okręty US Navy. Zazwyczaj pod komendą 4. Floty, odpowiadającej za wody okalające Amerykę Centralną i Południową, jest ich garstka. W rejonie Karaibów to od dekad najczęściej co najwyżej 1, przy czym największy to niszczyciel, a do tego może 1-2 kutry patrolowe Straży Wybrzeża. Ich zadaniem jest głównie zwalczanie przerzutu narkotyków drogą morską.
Od około 20 sierpnia zaczęło się to istotnie zmieniać. Dzisiaj w rejonie Karaibów jest już między innymi zespół sił ekspedycyjnych złożony z 3 dużych okrętów amfibijnych z zaokrętowaną jednostką ekspedycyjną Marines (do 2,2 tysiąca ludzi z kilkudziesięcioma samolotami, śmigłowcami i pojazdami opancerzonymi), do tego krążownik, trzy niszczyciele, atomowy okręt podwodny i kilka mniejszych jednostek. Znacząca siła, choć niewystarczająca do pełnoprawnej wojny i inwazji na kraj taki, jak Wenezuela. Do czegoś bardziej ograniczonego, niewykluczone.
Fantomowy kartel
Biały Dom nie komentuje szerzej gromadzenia sił w rejonie Wenezueli. Nie poinformowano o celu tej operacji ani o jakichś konkretnych zamiarach. Nie ulega jednak wątpliwości, że pomiędzy Donaldem Trumpem i jego administracją a autokratyczną dyktaturą wenezuelską pod przywództwem Nicolasa Maduro nie ma żadnej miłości. Jeszcze za swojej pierwszej kadencji prezydent USA angażował się w sprawy wewnętrzne Wenezueli, jednoznacznie opowiadając się po stronie demokratycznej opozycji. Wtedy też nagłaśniał domniemane powiązania władz kraju z handlem i przemytem narkotyków. Zwłaszcza z rzekomym kartelem "Cartel de los Soles", który miał się uformować w kadrach dowódczych wenezuelskiego wojska jeszcze w latach 90. i potem się rozrosnąć już po socjalistycznych przemianach pod koniec wieku. Nazwa nawiązuje do symboli generalskich, które w Wenezueli bardziej przypominają złote słońca, niż bardziej tradycyjne na świecie gwiazdki.
Dowody na istnienie jakiegoś rozległego i zrośniętego z wenezuelskim wojskiem oraz władzami kartelu są jednak skąpe. Specjalizujący się w tej tematyce ekspert Phil Gunson z think-tanku "International Crisis Group" wprost powiedział agencji AFP, że nic takiego nie istnieje i to wymysł. Sama nazwa ma być chwytliwym sformułowaniem wymyślonym przez media wenezuelskie na potrzeby afery związanej z aresztowaniem dwóch generałów zamieszanych w narkobiznes.
Nie brakuje przy tym dowodów na tradycyjną w formie korupcję oraz zaangażowanie członków wenezuelskich władz i sił zbrojnych w handel narkotykami. Zwłaszcza przedstawicieli paramilitarnej Gwardii Narodowej, silnie zrośniętej z socjalistyczną dyktaturą, będącą jej najwierniejszym zbrojnym ramieniem. Ma mieć ona powiązania z działającą w sąsiedniej Kolumbii lewicową bojówką FARC, która jest mocno zaangażowana w wytwarzanie oraz handel narkotykami.
Niezależnie od braku publicznie dostępnych, jednoznacznych dowodów na istnienie rozległego "Cartel de los Soles", władze USA za rządów Trumpa oskarżają o udział w nim praktycznie całe władze Wenezueli. Na jego czele stawiają wprost dyktatora Nicolasa Maduro. W 2020 roku w stylu znanym z postępowania z tradycyjnymi kartelami narkotykowymi wyznaczono nagrodę w wysokości 15 milionów dolarów za pomoc w ujęciu wenezuelskiego przywódcy. Oskarżono go o kierowanie organizacją prowadzącą "narko-terrorystyczną" kampanię przeciw obywatelom USA. Na początku 2025 roku, jeszcze za administracji Joe Bidena, nagrodę podniesiono do 25 milionów dolarów w symbolicznym geście po zaprzysiężeniu Maduro na kolejną kadencję, po sfałszowanych wyborach w 2024 roku. Już pod rządami Trumpa, 7 sierpnia, nagrodę podniesiono po raz kolejny do 50 milionów dolarów. Tydzień później zaczęły się ruchy okrętów US Navy.
Mobilizacja mas
Cała operacja oficjalnie jest więc związana ze zwalczaniem przemytu narkotyków i przestępczości zorganizowanej. Choć tak się składa, że w przypadku Wenezueli (według obecnych władz USA) odpowiada za to sam przywódca kraju i wielu jego najważniejszych popleczników. Maduro zareagował 19 sierpnia między innymi zapowiedzią zmobilizowania 4,5 miliona członków paramilitarnej Milicji Boliwariańskiej (nazwa pochodzi od Simona Bolivara, głównego architekta niepodległości kolonii hiszpańskich w Ameryce Południowej - obecne władze Wenezueli szeroko odwołują się do jego osiągnięć). Taka masowa mobilizacja to jednak czcze słowa, bo realnie nic takiego nie nastąpiło i nie nastąpi z uwagi na fakt, że milicja jest głównie organizacją socjalną, a nie bojową. Z drugiej strony 25 sierpnia władze Wenezueli ogłosiły wysłanie 15 tysięcy żołnierzy regularnych sił zbrojnych na granicę z Kolumbią, celem wsparcia zwalczania przemytu narkotyków. - Tutaj walczymy z handlem narkotykami. Tutaj walczymy z kartelami na wszystkich frontach - mówił przy tej okazji minister spraw wewnętrznych Diosdado Cabello.
Maduro wykorzystuje całą sytuację do próby zmobilizowania poparcia społecznego wokół siebie i swoich rządów, grając kartą zagrożenia inwazją USA i amerykańskim imperializmem. Zorganizowano pokazowe kampanie werbowania ochotników do milicji i jej ćwiczenia. - Nie ma takiej możliwości, żeby wkroczyli do naszego kraju. Dzisiaj jesteśmy silniejsi niż wczoraj. Dzisiaj jesteśmy gotowi bronić naszej niepodległości, niezależności i naszej ziemi - mówił Maduro na "wieco-ćwiczeniach" milicji 29 sierpnia.
Faktycznie szanse na poważną amerykańską inwazję są praktycznie żadne. Zgromadzone w rejonie Wenezueli siły morskie są znaczne jak na standardy regionu, ale daleko nieadekwatne do wojny lądowej w takim kraju. Jednostka ekspedycyjna Marines licząca około 2,2 tysiąca ludzi samodzielnie jest zdolna jedynie do bardzo ograniczonych działań, nie do inwazji na kraj liczący około 30 milionów ludzi. Abstrahując od raczej niskiej jakości jego sił zbrojnych. Zespół okrętów byłby bardziej odpowiedni do uderzenia przy pomocy rakiet manewrujących na jakieś wybrane cele w Wenezueli. W jego składzie nie ma jednak lotniskowca, więc nie ma mowy o poważniejszej kampanii nalotów. Ewentualne uderzenia mogłyby wesprzeć bombowce strategiczne startujące z USA.
Machanie pięścią i kijem
Na razie działania obu stron wyglądają jednak na demonstracje siły. Gdyby Amerykanie chcieli realnie zagrozić militarnie władzom Wenezueli, wymagałoby to znacznie większej mobilizacji. Gdyby naprawdę chcieli wyłącznie polować na handlarzy narkotyków, wtedy zgromadzone siły są przesadne. Droga morska przez Karaiby na Florydę i wschodnie wybrzeże USA do dzisiaj drastycznie straciła na znaczeniu w porównaniu do lat 80. i 90. Między innymi ze względu na skuteczne działania wojska i służb USA. Wenezuela ma odgrywać istotną rolę jedynie w transporcie powietrznym. Kokaina jest szmuglowana przez granicę z Kolumbią, a potem w małych samolotach startujących z prowizorycznych lądowisk leci najczęściej do Hondurasu, skąd dalej drogą lądową do Meksyku i USA. W ten sposób omijana jest kolumbijska przestrzeń powietrzna, która jest znacznie lepiej patrolowana. Do walki z takim problemem niespecjalnie przydają się marines.
Nie można wykluczyć, że Amerykanie będą koncentrować w pobliżu Wenezueli jeszcze większe siły militarne, celem wywarcia jeszcze większej presji na jej władze. Trudno jednak spodziewać się po nich jakiejś nagłej uległości wobec USA. Jednym z filarów władzy Maduro jest antyamerykańskość, nazywana antyimperializmem. Władze USA od lat wspierają opozycję wobec dyktatora, jednoznacznie stojąc po stronie kolejnych liderów demokratycznych próbujących bez powodzenia odebrać mu władzę. Za pierwszej prezydentury Trumpa przybrało to formę "maksymalnej presji" przy pomocy sankcji i wsparcia dla opozycji. Na początku drugiej kadencji były negocjacje dotyczące deportacji Wenezuelczyków z USA i uwolnienia niektórych więźniów z wenezuelskich więzień, uznawanych przez Waszyngton za więźniów politycznych. Nie doprowadziło to jednak do istotnych zmian w relacjach i aktualnie Biały Dom wrócił najwyraźniej do fazy kija.