Ja osobiście niczego tak świeżego, tak bezkompromisowego, tak przezabawnego, demoralizującego i zachwycającego zarazem nie widziałem od dawna. A znam wytrawnych kinomanów, którzy zblazowani zaliczali kolejne produkcje w kinie i na kanapie, a nagle obejrzeli "Kneecap" trzy razy z rzędu i deklarują, że to nie koniec.
Inwencja polskich dystrybutorów przy wymyślaniu łopatologicznych wersji anglosaskich tytułów jest nieograniczona. Stąd irlandzki film "Kneecap" musi się nazywać "Kneecap. Hip-hopowa rewolucja", żeby zniechęcić potencjalnych widzów, którzy hip-hopu nie słuchają. Otóż nie trzeba słuchać hip-hopu, można o hip-hopie nie mieć pojęcia, można nawet hip-hopu organicznie nie znosić, a filmem się zachwycić.