"W 2025 roku piłka nożna w Polsce jest kobietą"

1 dzień temu 4
Reklama 3 tysiące złotych na miesiąc.

Tomasz Lach: Najpierw przeżyliśmy chwile szczęścia - długo wyczekiwany awans polskich piłkarek na mistrzostwa Europy stał się faktem. Następnie zostaliśmy sprowadzeni na ziemię po przegranych z Niemcami i Szwecją, gdzie przeciwnik nas zdominował. Jak pan patrzy na występ Biało-Czerwonych na EURO?

Miłosz Stępiński (selekcjoner reprezentacji Polski kobiet od sierpnia 2016 roku do marca 2021 roku): Patrząc na całość szerzej, również przez prymat średnich wyników męskich reprezentacji, można śmiało powiedzieć, że w roku 2025 w naszym kraju piłka nożna jest kobietą. Był sukces trenerki Pauliny Kawalec z kadrą U-17, która awansowała na ME. Selekcjoner Marcin Kasprowicz także grał na EURO z zespołem do lat 19 i awansował na młodzieżowe MŚ. Do tego dochodzi pierwszy awans reprezentacji seniorek. Nie waham się powiedzieć, że rok 2025 jest przełomowy dla piłki nożnej kobiet w Polsce, co mnie jako byłego selekcjonera bardzo cieszy. Na tę piłkę trzeba jednak patrzeć nie tylko przez pryzmat tegorocznych sukcesów, ale przez wszystko, co się w tej piłce dzieje globalnie. Czy ona się jako dyscyplina sportu rozwija, czy nie. Już za moich czasów jako selekcjonera była opinia, że potrzebujemy dużych imprez i sukcesów, by piłka nożna kobiet w Polsce dostała kopa. Byłem co do tego sceptyczny. Mówiłem tak pomny doświadczeń z piłki męskiej z 2016 roku, kiedy byliśmy na topie. Wydawało się wówczas, że nastąpi boom, że chłopców grających w piłkę i klubów będziemy mieli coraz więcej. Statystyka z 2018 roku mówiła, że nie. Mało tego – pojawił się niebezpieczny trend, który do dzisiaj trwa, że coraz mniej osób gra w piłce amatorskiej. Tak więc wielkie imprezy i sukcesy pierwszej reprezentacji nie przełożyły się na masowość uprawiania piłki nożnej. Dlatego jestem bardzo ciekawy, czy jeśli dokonamy porównania w czerwcu 2026 roku, to liczba 250 klubów kobiecych w Polsce i 30 tysięcy piłkarek się zmieni. Jeśli piłka nożna kobiet podzieli los piłki męskiej, jeśli okaże się, że takiego boomu nie ma, to rozwoju kobiecego futbolu w Polsce trzeba będzie szukać gdzieś indziej.

Po meczu z Szwecją selekcjonerka Nina Patalon mówiła, że potrzeba dyscypliny, pokory i wytrwałości, by dalej się rozwijać. Dodała, że aby zagrać dobre mecze z topowymi rywalkami, w Polsce nie może być 30 tysięcy piłkarek, ale przynajmniej 120 tysięcy, czyli tyle, ile jest w Szwecji. Co pan na to?

To jest słuszne, ale przypomnę, że tezy te były już stawiane za moich czasów. Mówili o nich moi poprzednicy – Robert Góralczyk i Wojciech Basiuk. Według oficjalnych danych mamy 30 tysięcy piłkarek i 250 klubów. Ciężko mi to podzielić – jak 30 tysięcy dziewczynek i kobiet może grać w 250 klubach?! Ludzie z piłki kobiecej nie dostrzegają jakiegoś boomu w ostatnim czasie, widzą bardziej stagnację. Zmiana polega na pewno na tym, że coraz więcej dziewczyn wyjeżdża i gra za granicą. Za moich czasów w reprezentacji były 2-3 takie zawodniczki, a reszta była w naszej lidze. Teraz proporcje są odwrotne. Pozostaje kwestia, ile minut nasze zawodniczki grają za granicą, ponieważ bycie za granicą a granie w tych klubach, to dwie różne rzeczy. Na pewno wiele tendencji jest rozwojowych, ale po pierwsze musimy poczekać na efekt tego magicznego 2025 roku, a po drugie zastanowić się, co zrobić, by ten rozwój przyspieszyć. Na razie boomu od dawna nie ma, czekamy na niego jak na tego literackiego Godota. Mam wrażenie, że świat sukcesów piłki narodowej daleko odsunął się od piłki klubowej. Patrząc na to, jak wyglądają występy naszych krajowych mistrzyń w Champions League, to znajdujemy się w świecie, w którym mamy mocne reprezentacje, a bardzo słabe ligi.

Nie obawia się pan, że na kolejny wieki turniej z udziałem Biało-Czerwonych przyjdzie nam znowu czekać długie lata?

Tu byłbym optymistą. Widzę duży rozwój w piłce reprezentacyjnej. Kadra Marcina Kasprowicza U-18, U-19, a teraz U-20 ma szereg naprawdę bardzo fajnych zawodniczek. Kadra Pauliny Kawalec uzyskała awans do mistrzostw Europy U-17. Możemy śmiało mówić o pewnym "narybku", który płynie w kierunku pierwszej reprezentacji narodowej. W niej Nadia Krezyman czy Emilia Szymczak dają impuls, pokazują, że mamy możliwość zachowania pewnej ciągłości. Czy to da nam za jakiś czas czołową 6-tkę lub 10-tkę w Europie? Mecze na EURO nas zweryfikowały, ale uważam, że piłka reprezentacyjna, nasza kadra narodowa rozwija się i jest realna szansa na kolejny awans.

Wracając do porażek z Niemkami i Szwedkami, to nasz zespół miał ogromne problemy z atakami przeciwnika w bocznych sektorach boiska, a sam niewiele zaoferował w działaniach ofensywnych. Polki zbudowały bardzo mało składnych zespołowych akcji, a przeciwko Szwedkom oddały dwa celne strzały. Spodziewał się pan takiego scenariusza w tych meczach?

W mojej ocenie za dużo negatywnych opinii skupiło się na Martynie Wiankowskiej. Oczywiście ona jako boczna obrończyni jest odpowiedzialna za blokowanie dośrodkowań. Z naszych bocznych sektorów, również z drugiej strony, gdzie była Sylwia Matysik, padały dośrodkowania i to jest normalne. Nawet Marc Cucurella nie jest w stanie zablokować wszystkich wrzutek. One po prostu przechodzą, ale podkreślę – stamtąd nie padają bramki. One padają z pola karnego. Bardziej istotne jest, w jaki sposób bronisz się w tej złotej strefie we własnym polu karnym, gdzie następuje strzał. Broniłbym Martynę, ponieważ miała trudne zadanie. Więcej można by wymagać, jeśli chodzi o bronienie pola karnego. Przed meczem z Polską trener Niemek Christian Wuck mówił na łamach "Bilda" buńczucznie, w takim trochę pruskim stylu, że ma pomysł na nasz zespół. Zapytany po spotkaniu o ten pomysł odparł, że chciał, by jego podopieczne za każdym razem dośrodkowywały piłkę w pole karne, bo polska reprezentacja ma tam ogromy problem z kryciem. I rzeczywiście Niemki non-stop wrzucały piłkę w naszą 16-tkę. Na początku nie było z tego żadnego sukcesu, ale później tak padły dwie bramki i były kolejne sytuacje.

A Szwecja?

Szwecja podeszła do kwestii inaczej. Atakowała środkiem i do momentu ataków środkiem my broniliśmy się fantastycznie, byliśmy na wszystko przygotowani. Jednak kiedy Szwedki zaczęły atakować skrzydłami i szukać dośrodkowań, pojawił się ten problem, o którym mówił trener reprezentacji Niemiec. A jeśli chodzi o naszą ofensywę, to tutaj liczy się jakość. Jeśli się ją w zespole ma, to łatwiej się przy piłce utrzymać. Jeżeli jej brakuje, to przy rywalu lepszym piłkarsko, jest z tym kłopot. Dlatego przeciwko Szwecji dziewczyny grały długim podaniem na Ewę licząc, że ona piłkę utrzyma, a one będą mogły dostać się w drugą bądź trzecią strefę. Ewa Pajor ma w naszej reprezentacji podobną sytuację do Roberta Lewandowskiego. U siebie w klubie jest nieprzyzwyczajona do takiego grania. Ma zawodniczki, które dużo robią, a sama może się skoncentrować tylko i wyłącznie na prawidłowym ustawieniu i finalizacji w polu karnym. Nasza reprezentacja gra jednak inaczej niż Barcelona. Dlatego zarówno Ewie, jak i Robertowi trudno jest zaadaptować się do innego stylu i funkcjonowania w reprezentacyjnym środowisku.

Mecz z Polski z Danią będzie dla obu drużyn pożegnaniem ze szwajcarskim EURO. Wszyscy liczymy na pierwsze bramki i punkty naszej reprezentacji w finałach ME. W pana ocenie to kolejne ważne spotkanie dla Polek może dać upragnione bramki i punkty? Przypomnę tylko, że Dania jest klasyfikowana znacznie wyżej od nas i jest wicemistrzem Europy z 2017 roku.

Niestety, jest to bardzo ważny mecz nie tylko dla Polek, ale również dla Dunek, które przegrały dwa poprzednie mecze. One też już odpadły z turnieju, ale nie chcą żegnać się z nim trzema porażkami. To jest zespół podrażniony, zespół, któremu niewiele brakowało do remisu ze Szwecją, który prowadził z Niemkami. Dunki czują, że nie powinny być w tym miejscu, w którym się znajdują. Czują, że nie grały tak, by mieć zero punktów. Teraz podejdą do meczu z nami bardzo zmotywowane, by go wygrać, by zakończyć EURO zwycięstwem, bo jesteś tak dobry jak twój ostatni mecz. Z tego powodu przed naszą reprezentacją bardzo trudny mecz. To będzie także trzeci mecz na turnieju, a dla zawodniczek, które nie grają regularnie w klubach, stanowi to wyzwanie. Niemki nie zagrały z nami na dużej intensywności, nie forsowały tempa. Szwedki narzuciły tak niesamowite tempo, że nasze dziewczyny musiały wybiegać swoje 120 procent. To niestety odbije się na organizmie. Pytanie, czy na trzeci mecz Polki zdążą się fizycznie odbudować, by wystarczyło im sił na 90 minut? Nasze piłkarki nie są na co dzień przyzwyczajone do grania meczów tak intensywnych z taką częstotliwością. Tak czy inaczej, liczę na dobry mecz dwóch mocno zmotywowanych drużyn.

Przejdź na Polsatsport.pl

Przeczytaj źródło