Hania zaczęła pić, gdy miała 20 lat. Myślała: niczym się nie wyróżniam, piję jak inni studenci, a uzależnienie na pewno mnie nie dotknie. W jej wyobrażeniach alkoholik to był pan po sześćdziesiątce, bez domu, rodziny i perspektyw. Nawet to, że po dwóch latach używania zaczęła doświadczać stanów lękowych i nerwicy nie było wystarczającym powodem, by rzucić picie.
— Na chwilę zrezygnowałam z alkoholu, by zaraz do niego wrócić ze zdwojoną mocą. Już wtedy czułam się jak taki smutny pijak. Uważałam jednak, że po prostu muszę się nauczyć, jak pić. Że to jakaś umiejętność, którą człowiek nabywa z wiekiem – opowiada 30-letnia dziś kobieta. Nie udało się jej jednak. Po alkoholu miała dwie próby samobójcze.
Gdy po drugiej próbie rodzice odwiedzili ją w szpitalu, byli zszokowani. Środek tygodnia, a ona ma 4,6 promila we krwi. Jej wydawało się to jednak normalne: wieczorem idzie się ze znajomymi do knajpy. To nagroda po ciężkim dniu. A rzeczywiście: pracowała wtedy dużo. Robiła przy kampanii jednej z partii politycznych. Zaczynała pić już w pracy. Ze znajomymi robili sobie gin z tonikiem, bo wygląda jak Sprite. Ewentualnie pili białe wino, bo nie brudzi ust, tak jak czerwone. Mogli się spokojnie zalewać i nikt się nie orientował. Wieczorem oczywiście obowiązkowo szli na drinki.