1999 r. Kinga Jakubska udzielała korepetycji z języka angielskiego. Pewnego dnia zgłosiła się do niej Marta z Sosnowca. Chciała, aby jej córka Dominika podszkoliła się z języka pod jej okiem. W Sosnowcu Marta mieszkała z mężem Zbigniewem. Niestety jeszcze w tym samym roku nagle zmarła. Zbigniew, emerytowany górnik, zaczyna wówczas coraz więcej czasu spędzać z młodszą od siebie o 12 lat korepetytorką swojej córki.
Kinga nic nie mówiła rodzicom o spotkaniach ze starszym mężczyzną. Bliżej poznali go, kiedy któregoś dnia ich córka wspólnie z partnerem udali się na wycieczkę ich autem. Gdy za kierownicą usiadł Zbigniew, doszło do wypadku, w którym na szczęście najmocniej ucierpiał samochód. Już wtedy wiedzieli, że ten mężczyzna kompletnie nie pasuje do ich córki. Mówili jej o tym, ale jak podkreśla matka Kingi, pani Ewa, ona ich w tej sprawie nie słuchała.
Nowa rodzina
Kinga spotykała się ze Zbyszkiem trzy lata. W 2002 r. postanowili się pobrać. Rodzice dowiedzieli się o tym miesiąc wcześniej, kiedy młoda para załatwiła ślub w bazylice Mariackiej i pilnie trzeba było szukać sali. Na ślubnym kobiercu młodzi stanęli 7 września 2002 r. Kinga przybrała wtedy nazwisko męża – Kozak.
Pani Ewa wspomina, że Zbigniew nastawiał Kingę przeciwko nim. Najpierw dlatego że jasno wyrażali swoje zdanie o nim, a po ślubie, bo nie chcieli uregulować kwestii majątkowych w taki sposób, aby mąż Kingi był usatysfakcjonowany. Mówił do swojej teściowej, że wyląduje w domu starców, bo on nie będzie koło niej chodził. Zdaniem pani Ewy ponosili konsekwencje sytuacji z jego pierwszego związku, w którym Zbigniew dobudował połowę domu u teściów, ale potem ten majątek został przepisany na jego córkę.
Pan Stanisław opowiada, że zięcia niestety interesowały tylko pieniądze na jego koncie. Nie poczuwał się do wspierania budżetu rodziny. Kindze momentami brakowało środków, więc się zapożyczała. Jej mama do dziś spłaca pożyczki konsumenckie.
W 2010 r., osiem lat po ślubie, rodzi się córka Zbigniewa i Kingi – Ewa. Państwo Jakubscy wspominają, że córka liczyła na poprawę relacji z mężem po narodzinach dziecka. Niestety nic takiego się nie wydarzyło, było wręcz gorzej. Zbigniew ciągle ubliżał żonie, potem zaczął wyrzucać ją z dzieckiem do teściów. Pani Ewa wspomina, że córka bardzo się wstydziła tego, jak była traktowana. Któregoś dnia matka zauważyła nawet siniaki na ciele Kingi – to było dla niej potwierdzenie, że Zbigniew jest tyranem.
Sytuacji nie poprawiała również Dominika, która nie pomagała w domowych obowiązkach i niespecjalnie chciała dokładać się do domowego budżetu. Później zeznała, że z domu wyprowadziła się przez Kingę, choć pani Ewa pamięta, jak Zbigniew mówił jej, że wyrzucił Dominikę z domu, bo ta nie chciała iść do pracy.
Kinga, zdaniem jej rodziców, mimo wszystko starała się dbać o dom, o rodzinę, nawet próbowała pomóc Dominice znaleźć pracę. Niestety Zbigniew chciał mieć w domu nie żonę, tylko sprzątaczkę i kucharkę, która wychowa mu córkę. Mimo że czas spędzał głównie w domu, zdarzały mu się nietypowe wyjścia. Jak wspominają rodzice Kingi, któregoś razu zostawił niepełnoletnią wówczas córkę w mieszkaniu w Sosnowcu na noc. Kinga po powrocie do domu, zaniepokojona sytuacją, zaczęła wraz z rodzicami obdzwaniać szpitale i upewniać się, czy Zbigniewowi nic się nie stało. W końcu wrócił, a jak opowiada pani Ewa, potem przyznał się znajomym, że był wtedy w domu publicznym. Równocześnie był chorobliwie zazdrosny o Kingę.
Pensjonat
Mimo wszystko Kinga i Zbigniew Kozakowie w 2017 r. kupili dom w Buczkowicach koło Szczyrku. W jego części postanowili zrobić pensjonat Pokoje u Kingi.
W tym samym roku Kinga poznała Rafała, który wynajął u nich pokój. Według znajomych Kingi coś między nimi zaiskrzyło. Zaczęli się sporadycznie spotykać. Ona z Buczkowic, on z Warszawy.
Zbigniew miał mówić w tamtym okresie, że sprzeda dom razem z Kingą.
W marcu 2018 r. Kinga zadzwoniła do matki i powiedziała, że zamierza się rozwieść z mężem. Rodzice zdecydowanie poparli tę decyzję i zapewnili córkę, że będą ją wspierać.
W sobotę 11 sierpnia 2018 r. Kinga wyjechała z córką z Buczkowic do rodziców pod Włoszczową. W domu zostali Zbigniew i Dominika i – jak wspomina pani Ewa, powołując się na zeznania m.in. sąsiadów – zrobili w domu imprezę, podczas której pocięta została bielizna Kingi.
W poniedziałek 13 sierpnia rano 42-letnia wówczas Kinga przyjechała na dworzec kolejowy w Bielsku-Białej po tatę, który był jej świadkiem w sądzie okręgowym. Pierwsza rozprawa rozwodowa miała być ostatnią. Strony wszystko ustaliły wcześniej. Pan Stanisław z nerwów do dziś nie pamięta, o co pytał go wówczas sędzia. Był tam tylko chwilę, potem został wyproszony z sali. A na sali Zbigniew zmienił swoją decyzję i nie zgodził się na rozwód. Uznał, że będzie próbował ratować to małżeństwo. Jak wspomina pani Ewa, Kinga była zaskoczona decyzją męża, ale szybko skonsultowała sytuację z prawnikiem i była optymistycznie nastawiona do sprawy. Około godz. 17.20 Kinga była w Galerii Gemini w Bielsku-Białej, chodząc po sklepach, rozmawiała z mamą. Cieszyła się nadchodzącym wyjazdem wraz z córką do Czarnogóry. Rodzice Kingi nie dostrzegli w jej zachowaniu nic niepokojącego.
Kto zgłasza zaginięcie?
Następnego dnia córka Kingi Ewa, przebywająca wtedy nadal u dziadków pod Włoszczową, próbowała się dodzwonić do mamy. Pani Ewa również nie dodzwoniła się do córki. Wtedy pan Stanisław zadzwonił do Zbigniewa, on telefon odebrał i – jak opowiadają rodzice Kingi – stwierdził, że jego żona wyszła wczoraj wieczorem na spacer, nic ze sobą nie zabrała i do tej pory nie wróciła. Na pytanie rodziców Kingi: "Kto zgłasza zaginięcie?" miał odpowiedzieć: "Jak chcecie, to sobie zgłaszajcie!". Matka szybko skontaktowała się z komisariatem w Szczyrku i tam zgłosiła zaginięcie córki, potem ok. godz. 17 osobiście zgłosiła je również na posterunku we Włoszczowie. Zbigniew początkowo nie chciał zgłaszać zaginięcia żony, ale później również postanowił to zrobić.
W środę 15 sierpnia rano Zbigniew próbował dodzwonić się do córki Ewy, ale ona była wówczas na odpuście ze swoi dziadkiem. Zostawiła telefon w domu. Odebrała go babcia. Jak wspomina, rozmowa była zupełnie normalna.
Zbigniew nie dzwonił już jednak do młodszej córki. Jedna wersja mówi, że Zbigniew 15 sierpnia odwiózł na dworzec do Bielska-Białej starszą córkę Dominikę, która potem sama dostała się na lotnisko w Pyrzowicach, skąd miała udać się na urlop do Czarnogóry, a inna, że Zbigniew odwiózł ją prosto do Pyrzowic.
Sznur
W czwartek 16 sierpnia, ok. godz. 12, jak udaje się ustalić rodzicom Kingi, Zbigniew rozmawiał jeszcze ze swoim bratem, w tej rozmowie również nie było nic niepokojącego. Godzinę później miał już wyłączony telefon. Pani Ewa jeszcze tego samego dnia poinformowała o tym fakcie policję. Służby postanowiły to sprawdzić, ale w domu nikt im nie otworzył. W związku z tym policjanci postanowili wejść przez okno. Zbigniewa znaleziono na strychu. Powiesił się. Około godz. 19 policja z Włoszczowy przyjechała do rodziców Kingi poinformować ich o śmierci zięcia. Trzy godziny później do pani Ewy zadzwoniła policja ze Szczyrku z informacją, że brat Zbigniewa kazał zostawić jego ciało w domu. Teściowie Zbyszka postanowili interweniować z tej sprawie. W nocy byli już w hotelu w Bielsku i od rana zaczęli działać na miejscu. Dostali od policji klucz do domu córki w Buczkowicach. Początkowo policja nie mogła się skontaktować z Dominiką, więc organizacją pogrzebu zajęli się teściowie. Chcieli go skremować i pochować w skromnej mogile, na co później nie chciała zgodzić się Dominika. Przejęła organizację pogrzebu. W międzyczasie zleciła badania, czy ojciec w momencie popełnienia samobójstwa nie był pod wpływem alkoholu. Badania wykluczyły obecność alkoholu, ale rodzice Kingi uważają, że należało sprawdzić, czy we krwi nie było innych substancji. Dominika pochowała ojca pod koniec sierpnia w Bielsku.
Policja poinformowała rodziców Kingi, że Zbyszek nie zostawił listu pożegnalnego. W domu oraz w samochodzie służby nie znalazły nic, co mogłoby wpłynąć na sprawę. Nie znaleziono śladów krwi, psy nie podjęły żadnego tropu.
Jak opowiadają Jakubscy, po tych zdarzeniach sędzia, który prowadził sprawę rozwodową, przyznał ich znajomej, że nie mógł sobie darować, że nie dał rozwodu Zbigniewowi i Kindze 13 sierpnia.
Czy policja jej szuka?
Policja nie sprawdziła logowania telefonu Zbyszka ani Dominiki w dniu zaginięcia Kingi, tylko logowanie telefonu zaginionej, mimo że jej rodzice o to zabiegali. Ustalono, że 13 sierpnia telefon Kingi najpierw logował się 25 km od Buczkowic, czyli w Wiśle, a następnie ponownie ok. 21.40 do BTS blisko ich domu.
W sprawie przesłuchiwany był również Rafał, chłopak, z którym przed zaginięciem miała spotkać się Kinga. Zeznał, że Kinga kontaktowała się z nim w dniu zaginięcia i nie zauważył niczego niepokojącego. Wspominał również, że Kinga nigdy nie wychodziła z domu bez telefonu. Poza tym stwierdził, że nic go z Kingą nie łączyło.
4 września 2018 r. policja przesłuchała również bliską koleżankę Kingi, Małgorzatę, która opowiadała o agresywnej zaborczości Zbigniewa oraz o tym, że Kinga nie lubiła wracać do domu.
Państwo Jakubscy po przejęciu sprawy przez policję w Bielsku bardzo szybko doszli do wniosku, że niewiele się w niej dzieje. W związku z tym zaczęli korzystać z usług jasnowidzów, a 17 sierpnia 2018 r. wynajęli jednego z prywatnych detektywów. Nie wnieśli oni jednak nic nowego do sprawy. Jak opowiadają, jasnowidze mówili zwykle, że w domu w Buczkowicach do niczego nie doszło, a winnym zaginięcia Kingi jest osoba z rodziny Zbigniewa. Natomiast z prywatnym detektywem przez pięć lat spotykali się w sądzie, bo ich zdaniem zostali przez niego oszukani, a ten poczuł się przez nich zniesławiony. Państwo Jakubscy sprawy wygrali.
29 stycznia 2019 r. na telefon Kingi przeszedł dziwny SMS. Jego treść nic nie znaczyła. Rodzice Kingi zgłosili tę sytuację na policję. Pani Ewa pamięta jak dziś, że śledcza, nie patrząc jej w oczy, powiedziała, że ten SMS sam się wysłał jakiejś kobiecie, która nie ma związku ze sprawą. Mama Kingi poinformowała wówczas funkcjonariuszy, że z tego numeru była minutowa rozmowa z Kingą 1 sierpnia 2018 r.
Czy to ona?
28 lutego 2019 r. prokuratura umorzyła śledztwo w sprawie zaginięcia Kingi, uzasadniając decyzję "niewykryciem sprawców pozbawienia wolności Kingi Kozak". Rodzice zaginionej wspominają, że pismo w tej sprawie zostało wysłane do Włoszczowy, mimo że wówczas już tam nie mieszkali i wskazywali inny adres korespondencyjny. Dzień przed upłynięciem terminu składania zażalenia ojciec pojechał do Włoszczowy sprawdzić, czy w mieszkaniu wszystko w porządku. Wtedy znalazł list z sądu i w ciągu jednego dnia udało im się przygotować pismo oraz złożyć zażalenie na tę decyzję.
15 kwietnia 2019 r. w Wiśle odnaleziono ludzką czaszkę, która – jak podejrzewano – mogła należeć do Kingi Kozak. Śledczy przekazali ją do badań w Instytucie Ekspertyz Sądowych im. prof. dr. Jana Sehna w Krakowie, o czym rodzice Kingi nic nie wiedzieli.
Pod koniec czerwca 2019 r. w Wiśle poszukiwano Kingi na 8 ha terenu. Poszukiwania nie przyniosły żadnego przełomu w sprawie.
17 stycznia 2020 r. w centrum Warszawy studentka Aleksandra zgłosiła rodzicom Kingi, że widziała osobę bardzo podobną do ich córki w tramwaju. Pani Ewa poinformowała o tym policję i poprosiła o zabezpieczenie nagrania z monitoringu.
11 lutego do rodziców Kingi przyjechało dwóch policjantów, w tym szef Wydziału Kryminalnego KMP, oraz dwie przedstawicielki Centrum Kryzysowego w Bielsku-Białej, informując, że badania DNA potwierdziły, iż odnaleziona czaszka należy do Kingi. Czaszka była biała, nieuszkodzona i nie można powiedzieć, jak ich córka zginęła.
Dzień później w prokuraturze w Cieszynie przedstawiono rodzicom Kingi zdjęcie czaszki. Ich zdaniem wiele elementów się nie zgadzało, m.in. zęby były zupełnie inne niż te Kingi i to nie mogła być jej czaszka. Pani Ewa pamięta, jak jadąc wtedy do Cieszyna, jej ośmioletnia wnuczka sprawdzała coś w telefonie i w pewnym momencie powiedziała: "Babcia, ale czaszkę można sobie kupić w internecie". Potem na zdjęciach pokazanych w prokuraturze zobaczyła identyczną czaszkę jak ta, którą wnuczka pokazała jej w telefonie.
Pod koniec marca 2020 r. udało się odzyskać zapis z kamery i państwo Jakubscy pojechali do Warszawy obejrzeć czterominutowe nagranie z tramwaju nr 20, w którym miała być widziana ich córka. Rodzice wskazali osobę, która ich zdaniem była zaginioną Kingą, a kiedy poprosili o zaprotokołowanie tego, usłyszeli, że jak chcą, to niech sami szukają tej osoby. Finalnie, jak wspominają rodzice zaginionej, policja dotarła do innej niewskazanej przez nich osoby z tego monitoringu, która naturalnie okazała się nie mieć nic wspólnego z tą sprawą.
Inna czaszka
W czerwcu pokazano rodzicom Kingi zdjęcie czaszki, już nie białej, tylko brązowej, popękanej i z plamami.
Według Jakubskich na przestrzeni czasu pokazywano im różne zdjęcia czaszek, choć twierdzono, że to jedna. W końcu postanowili napisać pismo z prośbą o pokazanie nie zdjęcia, ale po prostu domniemanej czaszki ich córki. Pani Ewa wspomina, że odpowiedź na to pismo można streścić zdaniem: "Kiedyś wam pokażemy".
30 października 2020 r. po raz drugi umorzono sprawę Kingi.
W 2020 r. na podstawie zebranych dowodów sąd wbrew woli rodziców napisał w postanowieniu, że należy uznać Kingę za zmarłą, równolegle nie wystawiając aktu zgonu. Sprawa była ponownie wznawiana, m.in. we wrześniu 2023 r., i umarzana. W 2022 r. w Sądzie Rejonowym w Bielsku-Białej Dominika, córka Zbigniewa, złożyła wniosek o uznanie Kingi Kozak za zmarłą (mimo że sąd zrobił to w 2020 r.). Pani Ewa opowiada wiele historii z sądów, które poruszyłyby wyobraźnię niejednego autora książek kryminalnych, a bohaterami mogliby być prawnicy, sędziowie, których rodzice Kingi spotykali przez te lata. Samych pism mają kilka wielkich koszy. Przyznają, że w tym zamieszaniu prawnym i mnogości różnych pism sami zaczynają odczuwać duży chaos. Mają np. pismo z 17 czerwca 2024 r., w którym śledczy napisał, że przesłuchał Kingę Kozak w momencie, kiedy dawno była uznana za zaginioną. Jak wspomina pan Stanisław, potem tłumaczył, że popełnił literówkę.
Rodzice Kingi nadal domagali się, aby pokazano im nie zdjęcie rzekomej czaszki córki, tylko samą czaszkę. Udało się dopiero wtedy, kiedy oskarżyli prokuraturę i policję o popełnienie przestępstwa. Czaszka, którą im wówczas pokazano, według pani Ewy należała do dziecka. Była biała, z prawej strony miała szycie. Nie zgadzało się nic w uzębieniu. Nie pozwolono jej sfotografować.
Rodzicom zaginionej do dziś przedstawiono cztery czaszki na zdjęciach, jedną na żywo, ich zdaniem są one zupełnie różne, choć służby twierdzą, że to ta sama czaszka. Poza tym wykonano sześć różnych badań DNA oraz zrobiono zdjęcie, na którym na czaszkę nałożono komputerowo wizerunek Kingi. Zdaniem rodziców nie pasuje on zupełnie.
W czerwcu 2024 r. rodzice Kingi ponownie poddali się badaniom DNA oraz wystąpili z wnioskiem o przeprowadzenie analizy DNA w Czechach. Na to nie wyrażono zgody i kolejne badania odbyły się w Poznaniu. Zdaniem Jakubskich nic nowego nie wniosły, choć było w nich m.in. sformułowanie, że prawdopodobnie są rodzicami osoby, do której należy czaszka.
Tajemnicza Olga
W maju 2025 r. pani Ewa dostała telefon od jednego z podcasterów, który stwierdził, że dostał informacje dotyczące Kingi. Wynikało z nich, że ktoś ją widział we Francji, w Nicei, nikt nie wie, jak tam się znalazła. Posługiwała się imieniem i nazwiskiem Olga Madejska. Zmarła 11 listopada 2024 r. i pochodziła z Bielska. Na zdjęciach, które państwo Jakubscy dostali, sylwetka przypominała Kingę, tylko twarz była trochę inna. Pani Ewa wspomina, że wnuczka zwróciła jej uwagę, że być może mama przeszła operację plastyczną. Rodzice Kingi odnaleźli nawet grób Olgi Madejskiej w Bielsku-Białej i wraz z całą dokumentacją zdjęciową, którą posiadali, zgłosili sprawę na policję i teraz czekają na dalsze kroki.
Jakubscy cały czas szukają odpowiedzi na pytanie, gdzie jest Kinga lub co się z nią stało. Nie wierzą, że ich córka "miała cztery głowy". Kiedyś powiedzieli, że najchętniej pozbyliby się domu, w którym mieszkają w Buczkowicach, ale mają nadzieję, że Kinga kiedyś do niego wróci.
Pani Ewa opowiada, że niedługo po zaginięciu córki, we wrześniu 2018 r., wyjechała na chwilę z wnuczką z Buczkowic i w tym dniu sąsiedzi widzieli blondynkę na tarasie ich domu. Świadkowie tego zdarzenia, jak opowiada mama Kingi, myśleli, że córka się odnalazła.
Rodzice gotowi są na najgorsze, jeśli ktoś przedstawi im konkretne dowody. Na obecną chwilę ich zdaniem takich nie ma.
PS Tuż przed zamknięciem numeru mama Kingi zadzwoniła z informacją, że policja rozmawiała z ojcem Olgi Madejskiej i wyjaśnił on, że jego córka nie była zaginioną Kingą Kozak.